Menu
Julia
Wyjazdy
Wesele
Kontakt


Galeria
Login: Hasło:

Austria - Chorwacja 2005
Grossglockner

1

2

3

[4]

5

6

7

8

9

10

Po nocy spędzonej na parkingu należącym do niewielkiego pensjonatu i śniadaniu spożytym na przystanku dla miejscowych autobusów wyruszyliśmy na zwiedzanie Salzburga. Pogoda dalej była pod psem, cały czas lało niemiłosiernie, prawdę mówiąc mieliśmy już serdecznie dosyć tego deszczu. No ale coś trzeba było robić. Salzburg zrobił na nas wrażenie, mimo,że ustawicznie padało z nieba. Na każdym rogu, w niemalże każdym sklepie można było znaleźć coś na temat Mozarta (książki, podobizny, czekoladki, stroje). Salzburg bowiem to miasto, w którym urodził się ten sławny kompozytor. Stare brukowe uliczki, liczne zabytki, stare kościoły, ogromna masa ludzi, zwłaszcza Azjatów, wszystko to kojarzyć nam się będzie z tym miastem, zlanym strugami deszczu.

Z Salzburga udaliśmy się autostradą w kierunku miejscowości Heiligenblut, gdzie mieliśmy zamiar pochodzić po górach. Sama jazda autostradą nie należała do przyjemnych. Parująca przednia szyba a na dodatek wciąż ulewny deszcz nie pozwoliły nam cieszyć sie jazdą. Po przejechaniu dość sporego kawałka autostrady, spotkało nas niemiłe zaskoczenie, a mianowicie trzeba było zapłacić za przejechany odcinek, wybraliśmy więc tańszą obcję kierując się do miejscowości St. Michael.
Droga którą jechaliśmy była przerażająco pionowa, samochód ledwo wtaczał się pod górę, jak się okazało było to 12% nachylenia jezdni. Jechaliśmy to pod górę to w dół, mijaliśmy kolejne kręte zakręty, aż w koncu po paru ładnych godzinach takiej jazdy, wykończeni dotarliśmy na miejsce.

Znaleźliśmy upragnione pole namiotowe i postanowiliśmy zostać na nim parę dni. Miejsce gdzie znajdowało się pole było cudowne, nisko skoszona trawa, widok na ośnieżone góry, na niewielkie miasteczko z ostrą wieżyczką miejscowego kościółka, przemili właściciele a na dodatek wszędzie bardzo czysto. Austria słynie z wszechobecnego porządku, o tym zdołaliśmy się przekonać juz dużo wcześniej. Zmeczeni wykąpaliśmy się, zjedliśmy kolację i położyliśmy się spać, bo następnego dnia czekał nas trudny, wyczerpujący marsz w góry.
Wstaliśmy skoro świt, dzień był przepiękny, ciepły i słoneczny. Po obfitym śniadaniu, z plecakami,   pełni zapału ruszyliśmy w góry, w stronę schroniska Franz Josef. Droga którą szliśmy była kręta i wiodła ostro pod górę, a im dalej, stawała się coraz węższa. Zmęczeni wspinaczką przystawaliśmy co jakiś czas żeby odpocząć. W końcu po niemalże całodniowej wspinaczce dotarliśmy do parkingu Franz-Josef-Haus (2362m). Stamtąd rozpościerał się cudowny widok na alpejskie góry, na lodowiec Pasterze (2279m),  na najwyższy szczyt -  Grossglocner  (3798m)  w  którego sąsiedztwie widać było przepiękny szczyt, ale nieco niższy - Johanisberg (3453m). Choć byliśmy już bardzo zmęczeni, to aby dojść do upragnionego schroniska, musieliśmy przejść jeszcze kika kilometrów przez 6 tuneli ciągnących się w samym środku pasma gór. Gdy dotarliśmy na miejsce okazało się, że schronisko jest zamknięte, flaga opuszczona do dołu, a drzwi i okna zaryglowane. Jednakże nie tylko my mieliśmy zamiar spać w tamtejszym schronisku, okazało się że taki sam zamiar miało dwóch turystów, którzy jak się dowiedzieliśmy zamierzali wejść na najwyższy szczyt  Grossglocner. Nieznajomi alpiniści wywarzyli drzwi do schroniska i takim sposobem udało nam się w nim przenocować. Następnego dnia wstaliśmy bardzo wcześnie, zjedliśmy małe śniadanie i udaliśmy sie na niewielką wędrówkę wzdłuż pasma górskiego biegnącego po przeciwnej stronie Grossglocner'a. Wszędzie było mnóstwo świstaków, które przekrzykiwały się nawzajem. Są to charakterystyczne zwierzęta alpejskie, ich świst jest słyszalny w promieniu kilkunastu metrów, są bardzo urocze.
I tak po zobaczeniu cudownych szczytów austriackich trzeba było wracać na pole namiotowe. Choć żal nam było zostawiać prześliczne widoki musieliśmy kontynuować naszą wyprawę, bo czekała nas dalsza podróż aż nad Adriatyk.


 
 

1

2

3

[4]

5

6

7

8

9

10